piątek, 22 marca 2013

Siódmy.

Życie w więzieniu toczyło się własnym torem. Miejsce to było odizolowane, niemalże całkowicie, chociaż informacje zza murów przenikały do wnętrza tej instytucji. Ich źródłami byli nowi więźniowie, którzy przybywając z zewnątrz, przekazywali je dalej. Oczywiście, wraz z obiegiem po całym budynku, jego kondygnacjach, często były podkoloryzowane, jednak zazwyczaj ich ogólny sens pozostawał taki sam.
Tym razem jedna z tego rodzaju informacji została przyniesiona przez Carlo, młodzieńca, który sprzeciwił się wykonaniu wyroku śmierci na córce jednego z wysoko postawionych urzędników. Wielki Imperator nie tolerował niesubordynacji, więc zadanie zostało wykonane przez inną osobę, a Carlo trafił do aresztu. Bez procesu. Nie było powiedziane na ile ma tam trafić. Oczywistym było, że nie opuści więzienia zbyt szybko.
Informacje, jakie miał do przekazania były nieco dziwne. Wspominał coś o wolności, obaleniu Wielkiego, planach na reformy w państwie, coś o zemście. Po posiłku większość więźniów miała godzinę „dla siebie”, podczas której istniała możliwość wyjścia na dwór, na specjalnie wyznaczony teren. Dzień był wyjątkowo piękny, słońce mocno przygrzewało, niebo było bezchmurne, chociaż patrzenie na nie ze spacerniaka nie było zbyt przyjemne. Jego dach pokryty był siatką, aby uniemożliwić ewentualną ucieczkę. Tak czy inaczej, był to jeden z tych dni, które więźniowie wykorzystywali jak najlepiej. Tworzyły się grupy, mniejsze lub większe, a tym razem spora część mężczyzn okupywała Carlo. Nic tak nie interesowało ich jak nowości z „tamtego świata”, kto wie? Może wolność naprawdę była blisko?
Or również przysłuchiwał się opowieści chłopaka. Z jego słów wynikało, że istniały jakieś plany, które miały na celu albo ograniczenie, albo całkowite obalenie władzy Wielkiego Imperatora. Jednak były to tylko spekulacje, które niekoniecznie musiały mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Niedoszły władca mimo to nie tracił nadziei. Przecież przeżył dwa tygodnie w pieprzonych lochach, z tamtym chorym psychicznie człowiekiem napawającym się jego cierpieniem, najgorsze miał już za sobą. Na samym początku Or planował kolejną ucieczkę, jednak zaniechał jej. Nie, nie dlatego, że obawiał się powrotu do miejsca swojej gehenny. Miał wrażenie, że Amir, oraz reszta jego nauczycieli bądź popierających go osób coś planuje. Coś, w czym ucieczka na pewno nie pomogłaby, a raczej na pewno zaszkodziła. Z całych sił powstrzymywał silne pragnienie ucieczki.
Or nie miał okazji zamienić nawet kilku słów z Carlo na osobności. Bez przerwy ktoś przeszkadzał. Ściany mają uszy, więc nie mógł ryzykować życia swojego, a tym bardziej współtowarzysza w niewoli. Przysłuchiwał się mu uważnie dopóty, dopóki nie rozkazano im wrócić do cel.

Jak wyobrazić sobie można pomieszczenie, w którym przyszło mieszkać synowi zamordowanego imperatora? Pomieszczenie nie było zbyt duże, ot, klasyczna cela. Nagie, kamienne ściany, na szczycie jednej z nich małe okienko z kratami i siatką od wewnątrz i zewnątrz. Prycz, toaleta. Wejście do celi również było utworzone z krat. W przeciwieństwie do lochów nie panowała tutaj wilgoć a przyjemny chłód, niezależnie od pory roku. Choć na dłuższą metę wydawać się mogło, że przebywanie w takim pomieszczeniu mogło doprowadzić do choroby psychicznej, do tej pory niczego takiego nie odnotowano. Oficjalnie.
W tej części budynku nie słychać było krzyków więźniów z sal przesłuchań. Słyszalne były jedynie rozmowy, jakie bardzo często prowadzili między sobą więźniowie. Najczęściej były to neutralne tematy, a nawet jeśli nie – stosowano podteksty lub szyfry. Cudownie się to sprawdzało, choć strażnicy bardzo często orientowali się o co tak naprawdę chodzi. Dopiero wtedy sytuacja stawała się nieciekawa.
Jak wyglądał dzień w takim więzieniu? Zakładając, że więzień sprawował się dobrze, nie tworzył problemów, a jego przewinienie nie było zbyt... duże, dni wyglądały spokojnie. Jeden podobny do drugiego, bez większych odstępstw od normy i dziwacznych ekscesów. O piątej trzydzieści pięć pobudka. O piątej pięćdziesiąt mieli dziesięć minut na prysznic. Potem odbywał się codzienny apel. Pierwszy posiłek wydawany był o szóstej czterdzieści pięć i trwał pół godziny. Około dwunastej mieli oni godzinę, którą przeznaczali na spędzenie go na dworze – o ile pogoda była na tyle łaskawa. O trzynastej trzydzieści wydawany był drugi posiłek, a kolejny o godzinie osiemnastej trzydzieści. Od dwudziestej drugiej odbywał się drugi apel, a po jego zakończeniu, o godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści pięć więźniowie wracali do cel, od tej właśnie godziny obowiązywała bezwzględna cisza nocna. Normy te nie obowiązywały oczywiście w lochach – ze względów oczywistych. Przecież w lochach wszystko toczyło się własnym życiem.
Jedynymi odskoczniami od monotonności dni były przesłuchania. Nie wróżyły one nic dobrego, więc każdy cieszył się z nużącej rutyny. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby z własnej woli być przesłuchiwany. Plotki głosiły, że odbywały się one na podobnej zasadzie co tortury w lochach, nie brzmiało to zbyt optymistycznie.
Jedyną rozrywką tutaj były właśnie rozmowy między więźniami. Przekazywanie sobie informacji. Wymienianie poglądów.
Rozrywką dla wybranych” nazywano też egzekucje. Bywali i tacy, którzy z zafascynowaniem przyglądali się karom śmierci. Wszak do więzienia trafiali różni przedstawiciele wielu ras, niektórym z nich Śmierć była towarzyszką od zawsze – i na zawsze, leżała w ich naturze.

Właściwie w całym Imperium, jak i w graniczących z nim królestwach, a także i w Dolinie Cieni, obecna była Śmierć. Od zawsze. Bywały lata, w których zbierała potężne żniwo. Odpowiedzialni byli za nią między innymi bogowie. Apogeum jej działalności następowało zazwyczaj wtedy, kiedy Besta zza Gór budziła się ze swojego snu. Tak, jak teraz. Teraz, kiedy już powoli plany zaczęły się klarować, a przyszłość powoli nabierała przyjemnych barw. Czyżby był to jeden ze złych omenów, którym nawet Wyrocznia nie chciała się podzielić? Nie było to pewne. Bogowie mieli ich w swojej opiece, wszystko zależało od nich. Ludzie, mieszkańcy, mogli tylko kierować do nich swe modły, błagając o przetrwanie.

W samej Akademii panowała dość napięta atmosfera. Wieść o tym, że jedna z mentorek – Lilith, miała być nieobecna wzbudziła wśród uczniów mieszane uczucia. Tak, nie wszyscy za nią przepadali, jednak zawsze mogli trafić gorzej. Taka myśl ich przerażała. Co gorsza, większość uczniów rudowłosej miał przejąć Rosiel, to tym bardziej wprawiało adeptów w konsternacje. Stary demon miał swoje zwyczaje, które często przerażały młodzież, ba!, nawet sam fakt obcowania z taką istotą, o której tylko czytali, sprawiał, że zaczynali się bać. Oczywiście Rosielowi mieli pomagać również inni nauczyciele, przejęcie takiej ilości uczniów nie wchodziło w rachubę, biorąc pod uwagę, że musieli dopiąć wszystko związane z Imperatorem na ostatni guzik.
Kiedy plan był już przygotowany i powoli zaczęli wprowadzać go w życie Amir uspokoił się. Skarcił sam siebie w duchu, wcześniej zachowywał się jak nie on. Teraz na spokojnie mógł wszystko jeszcze raz przemyśleć. Pluł sobie w brodę, był tak zaślepiony chęcią wydostania Ora, że przestał logicznie myśleć. Irytujące. I niepokojące, nie mógł do tego więcej dopuścić. Jeśli chodziłoby tutaj tylko o reputację Amira – nie byłoby zbyt dużego problemu. Jednak renoma Akademii nie mogła zostać naruszona, niezależnie od sytuacji.
W jednej z wielkich komnat zamkowych prowadzone było zebranie. Pomieszczenie to miało kamienne ściany – tak jak każde w tym budynku. Jedna ze ścian, podobnie co gabinet Amira, miała niemal całą ścianę przeszkloną, a w tym momencie tylko ona była źródłem światła. Kiedy zapadł zmrok posługiwano się świecami. O tej porze były jednak zbędne, bogowie ulitowali się nad nimi i pogoda była wyjątkowo dobra. Większą część pomieszczenia zajmował duży, drewniany stół obok którego ustawione były krzesła, na których zasiadali nauczyciele, którzy uczyli w akademii. Mentorzy wtajemniczeni w plan. Rozmowy toczyły się już drugą godzinę, omawiana była taktyka, sposób, w jaki Lilith miała działać, choć pozostawiano jej też wiele swobody. Jej posunięcia musiały być jak najbardziej naturalne. Nikt nie mógł pozwolić sobie na wpadkę. Wielki Imperator nie mógł także wyczuć podstępu. Pod żadnym pozorem nie odkryć ich małej mistyfikacji – i to właśnie Lilith w tym głowa żeby to załatwić. Nikt nie wątpił w rudowłosą, ale ciążyła na niej wielka odpowiedzialność.

Odprawiane były ostatnie rytuały. Wyznawczynie Ciemności modliły się do swej bogini, aby ta miała w opiece rudowłosą Lilith, która lada dzień miała wyruszyć jako karta przetargowa w zamian za Ora. Nikt nie przeszkadzał tym kobietom, wszystkie zebrały się tak jak wcześniej, mimo iż święto ich patronki minęło już jakiś czas temu. Zdarzenia, które miały miejsce były niezwykłe. Po raz kolejne owiane tajemnicą, związane ze składaniem ofiar – być może z ludzi. Krążyły tylko plotki. A osoby rozpowiadające je często ginęły w dziwnych okolicznościach, często podczas święta bogini Aks.
Nieco zmęczona rudowłosa szła korytarzem zamku. Miała już wszystko przygotowane. Wystarczyło teraz tylko udać się na spoczynek. Ale oczywiście znowu musiało coś pójść nie tak. Nie tak w postaci natrętnego demona, którzy wyszedł jej naprzeciw.
- Znowu ty... - westchnęła ciężko, demon zareagował na to jedynie szerokim uśmiechem. Nie zniechęcił się, ani trochę.
- Mi również miło cię widzieć, Lilith. Widzę, że jesteś zmęczona – zaczął spokojnie i wystawił w jej kierunku swoje ramię, oferując jej swoje towarzystwo na ten wieczór, albo przynajmniej w drodze do jej prywatnych komnat. - Pozwolisz, że cię odprowadzę? Nie mogę pozostawić damy w opresji, to nie przystoi!
- Nie czaruj już. Znowu wpadłeś na jakiś genialny pomysł i chciałeś mi go przedstawić?
- Skąd, moja droga. Myślę, że tego wieczoru przyda ci się towarzystwo. Dobrze wiem, że jestem jedną z ostatnich osób które chciałabyś widzieć – Lilith nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wpłynął na jej twarz. - Ale może jednak? W porównaniu do tego z kim będziesz przebywać w najbliższym czasie wydaje mi się, że moja obecność nie jest jednak taka najgorsza.
- Powiedzmy, że tak. - rudowłosa wzruszyła bezradnie ramionami.
- Więc co powiesz na kieliszek wina w moim towarzystwie?
- Jeśli masz czerwone...
- Specjalnie dla ciebie. - przerwał jej, zapraszając gestem dłoni do swojej komnaty. Lilith zaśmiała się dźwięcznie, wieczór, a później noc zapowiadały się naprawdę interesująco.

Bestia zza Gór nie zasnęła ani na moment. Wychylała się coraz bardziej, czekając aż obserwowane przez nią istoty popełnią błąd. Poczynała sobie coraz bardziej pewnie, wychylała się mocniej, aby potem znowu zaszyć się w swojej bezpiecznej kryjówce. Ślepia bestii spoglądały na to wszystko jakby z boku. Z jednej strony obserwowała Rosiela i Lilith spędzających przyjemne chwile w łożu, śpiącego spokojnie Amira, poddenerwowanych kadetów, którzy uczyli się na zaliczenie, Wyznawczyniom Ciemności pochłoniętych modłami. Z drugiej strony Wielkiego Imperatora, który już planował jak zajmie się obiecaną przez Amira pięknością, katowanych ludzi w lochach, aż w końcu śpiącego na twardej pryczy Wybrańca. Ora. Syna zamordowanego imperatora.
Bestia zachichotała cicho, a mgła znów zaczęła malowniczo otaczać Dolinę Cieni. Pochłaniała powoli wszystko na swojej drodze. Nie była wilgotna, tylko gęsta. Dziwnie gęsta, wzbudzała niepokój. Jednak teraz nie było już czasu na wycofanie się. Czerwonooki stwór zatarł ręce. Właściwa zabawa dopiero rozpoczynała się. A wszystko wskazywało na to, że tym razem Matka i Kochanka Magia nie będzie mogła pomóc.
Bestia była zbyt pewna siebie. Już kiedyś ją to zgubiło.
Istniała nadzieja, że będzie tak również i tym razem.
Bogowie byli tego pewni.
A jeśli oni tak twierdzili, tak musiało być.


Mogę Was tylko przeprosić. Wracam po niemal trzech tygodniach nieobecności z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że ten jest równie dobry (a nawet lepszy!) niż poprzednie. Jak widać wszystko idzie do przodu, a już niedługo przekonamy się jak to wszystko potoczy się dalej. Tak jak zwykle dziękuję za komentarze, zachęcam do dzielenia się swoją opinią. Postaram się też nie robić takich przerw między dodaniami rozdziałów, jednak tym razem nawet Asmodeusz nie dopieszczał mnie przez dość długi okres swoją obecnością.