Życie w więzieniu toczyło się własnym torem. Miejsce to było
odizolowane, niemalże całkowicie, chociaż informacje zza murów
przenikały do wnętrza tej instytucji. Ich źródłami byli nowi
więźniowie, którzy przybywając z zewnątrz, przekazywali je
dalej. Oczywiście, wraz z obiegiem po całym budynku, jego
kondygnacjach, często były podkoloryzowane, jednak zazwyczaj ich
ogólny sens pozostawał taki sam.
Tym razem jedna z tego rodzaju informacji została przyniesiona przez
Carlo, młodzieńca, który sprzeciwił się wykonaniu wyroku śmierci
na córce jednego z wysoko postawionych urzędników. Wielki
Imperator nie tolerował niesubordynacji, więc zadanie zostało
wykonane przez inną osobę, a Carlo trafił do aresztu. Bez procesu.
Nie było powiedziane na ile ma tam trafić. Oczywistym było, że
nie opuści więzienia zbyt szybko.
Informacje, jakie miał do przekazania były nieco dziwne. Wspominał
coś o wolności, obaleniu Wielkiego, planach na reformy w państwie,
coś o zemście. Po posiłku większość więźniów miała godzinę
„dla siebie”, podczas której istniała możliwość wyjścia na
dwór, na specjalnie wyznaczony teren. Dzień był wyjątkowo piękny,
słońce mocno przygrzewało, niebo było bezchmurne, chociaż
patrzenie na nie ze spacerniaka nie było zbyt przyjemne. Jego dach
pokryty był siatką, aby uniemożliwić ewentualną ucieczkę. Tak
czy inaczej, był to jeden z tych dni, które więźniowie
wykorzystywali jak najlepiej. Tworzyły się grupy, mniejsze lub
większe, a tym razem spora część mężczyzn okupywała Carlo. Nic
tak nie interesowało ich jak nowości z „tamtego świata”, kto
wie? Może wolność naprawdę była blisko?
Or również przysłuchiwał się opowieści chłopaka. Z jego słów
wynikało, że istniały jakieś plany, które miały na celu albo
ograniczenie, albo całkowite obalenie władzy Wielkiego Imperatora.
Jednak były to tylko spekulacje, które niekoniecznie musiały mieć
odzwierciedlenie w rzeczywistości. Niedoszły władca mimo to nie
tracił nadziei. Przecież przeżył dwa tygodnie w pieprzonych
lochach, z tamtym chorym psychicznie człowiekiem napawającym się
jego cierpieniem, najgorsze miał już za sobą. Na samym początku
Or planował kolejną ucieczkę, jednak zaniechał jej. Nie, nie
dlatego, że obawiał się powrotu do miejsca swojej gehenny. Miał
wrażenie, że Amir, oraz reszta jego nauczycieli bądź
popierających go osób coś planuje. Coś, w czym ucieczka na pewno
nie pomogłaby, a raczej na pewno zaszkodziła. Z całych sił
powstrzymywał silne pragnienie ucieczki.
Or
nie miał okazji zamienić nawet kilku słów z Carlo na osobności.
Bez przerwy ktoś przeszkadzał. Ściany mają uszy, więc nie mógł
ryzykować życia swojego, a tym bardziej współtowarzysza w
niewoli. Przysłuchiwał się mu uważnie dopóty, dopóki nie
rozkazano im wrócić do cel.
Jak
wyobrazić sobie można pomieszczenie, w którym przyszło mieszkać
synowi zamordowanego imperatora? Pomieszczenie nie było zbyt duże,
ot, klasyczna cela. Nagie, kamienne ściany, na szczycie jednej z
nich małe okienko z kratami i siatką od wewnątrz i zewnątrz.
Prycz, toaleta. Wejście do celi również było utworzone z krat. W
przeciwieństwie do lochów nie panowała tutaj wilgoć a przyjemny
chłód, niezależnie od pory roku. Choć na dłuższą metę wydawać
się mogło, że przebywanie w takim pomieszczeniu mogło doprowadzić
do choroby psychicznej, do tej pory niczego takiego nie odnotowano.
Oficjalnie.
W
tej części budynku nie słychać było krzyków więźniów z sal
przesłuchań. Słyszalne były jedynie rozmowy, jakie bardzo często
prowadzili między sobą więźniowie. Najczęściej były to
neutralne tematy, a nawet jeśli nie – stosowano podteksty lub
szyfry. Cudownie się to sprawdzało, choć strażnicy bardzo często
orientowali się o co tak naprawdę chodzi. Dopiero wtedy sytuacja
stawała się nieciekawa.
Jak
wyglądał dzień w takim więzieniu? Zakładając, że więzień
sprawował się dobrze, nie tworzył problemów, a jego przewinienie
nie było zbyt... duże, dni wyglądały spokojnie. Jeden podobny do
drugiego, bez większych odstępstw od normy i dziwacznych ekscesów.
O piątej trzydzieści pięć pobudka. O piątej pięćdziesiąt
mieli dziesięć minut na prysznic. Potem odbywał się codzienny
apel. Pierwszy posiłek wydawany był o szóstej czterdzieści pięć
i trwał pół godziny. Około dwunastej mieli oni godzinę, którą
przeznaczali na spędzenie go na dworze – o ile pogoda była na
tyle łaskawa. O trzynastej trzydzieści wydawany był drugi posiłek,
a kolejny o godzinie osiemnastej trzydzieści. Od dwudziestej drugiej
odbywał się drugi apel, a po jego zakończeniu, o godzinie
dwudziestej drugiej trzydzieści pięć więźniowie wracali do cel,
od tej właśnie godziny obowiązywała bezwzględna cisza nocna.
Normy te nie obowiązywały oczywiście w lochach – ze względów
oczywistych. Przecież w lochach wszystko toczyło się własnym
życiem.
Jedynymi
odskoczniami od monotonności dni były przesłuchania. Nie wróżyły
one nic dobrego, więc każdy cieszył się z nużącej rutyny. Nikt
przy zdrowych zmysłach nie chciałby z własnej woli być
przesłuchiwany. Plotki głosiły, że odbywały się one na podobnej
zasadzie co tortury w lochach, nie brzmiało to zbyt optymistycznie.
Jedyną
rozrywką tutaj były właśnie rozmowy między więźniami.
Przekazywanie sobie informacji. Wymienianie poglądów.
„Rozrywką
dla wybranych” nazywano też egzekucje. Bywali i tacy, którzy z
zafascynowaniem przyglądali się karom śmierci. Wszak do więzienia
trafiali różni przedstawiciele wielu ras, niektórym z nich Śmierć
była towarzyszką od zawsze – i na zawsze, leżała w ich naturze.
Właściwie
w całym Imperium, jak i w graniczących z nim królestwach, a także
i w Dolinie Cieni, obecna była Śmierć. Od zawsze. Bywały lata, w
których zbierała potężne żniwo. Odpowiedzialni byli za nią
między innymi bogowie. Apogeum jej działalności następowało
zazwyczaj wtedy, kiedy Besta zza Gór budziła się ze swojego snu.
Tak, jak teraz. Teraz, kiedy już powoli plany zaczęły się
klarować, a przyszłość powoli nabierała przyjemnych barw. Czyżby
był to jeden ze złych omenów, którym nawet Wyrocznia nie chciała
się podzielić? Nie było to pewne. Bogowie mieli ich w swojej
opiece, wszystko zależało od nich. Ludzie, mieszkańcy, mogli tylko
kierować do nich swe modły, błagając o przetrwanie.
W
samej Akademii panowała dość napięta atmosfera. Wieść o tym, że
jedna z mentorek – Lilith, miała być nieobecna wzbudziła wśród
uczniów mieszane uczucia. Tak, nie wszyscy za nią przepadali,
jednak zawsze mogli trafić gorzej. Taka myśl ich przerażała. Co
gorsza, większość uczniów rudowłosej miał przejąć Rosiel, to
tym bardziej wprawiało adeptów w konsternacje. Stary demon miał
swoje zwyczaje, które często przerażały młodzież, ba!, nawet
sam fakt obcowania z taką istotą, o której tylko czytali,
sprawiał, że zaczynali się bać. Oczywiście Rosielowi mieli
pomagać również inni nauczyciele, przejęcie takiej ilości
uczniów nie wchodziło w rachubę, biorąc pod uwagę, że musieli
dopiąć wszystko związane z Imperatorem na ostatni guzik.
Kiedy
plan był już przygotowany i powoli zaczęli wprowadzać go w życie
Amir uspokoił się. Skarcił sam siebie w duchu, wcześniej
zachowywał się jak nie on. Teraz na spokojnie mógł wszystko
jeszcze raz przemyśleć. Pluł sobie w brodę, był tak zaślepiony
chęcią wydostania Ora, że przestał logicznie myśleć. Irytujące.
I niepokojące, nie mógł do tego więcej dopuścić. Jeśli
chodziłoby tutaj tylko o reputację Amira – nie byłoby zbyt
dużego problemu. Jednak renoma Akademii nie mogła zostać
naruszona, niezależnie od sytuacji.
W
jednej z wielkich komnat zamkowych prowadzone było zebranie.
Pomieszczenie to miało kamienne ściany – tak jak każde w tym
budynku. Jedna ze ścian, podobnie co gabinet Amira, miała niemal
całą ścianę przeszkloną, a w tym momencie tylko ona była
źródłem światła. Kiedy zapadł zmrok posługiwano się świecami.
O tej porze były jednak zbędne, bogowie ulitowali się nad nimi i
pogoda była wyjątkowo dobra. Większą część pomieszczenia
zajmował duży, drewniany stół obok którego ustawione były
krzesła, na których zasiadali nauczyciele, którzy uczyli w
akademii. Mentorzy wtajemniczeni w plan. Rozmowy toczyły się już
drugą godzinę, omawiana była taktyka, sposób, w jaki Lilith miała
działać, choć pozostawiano jej też wiele swobody. Jej posunięcia
musiały być jak najbardziej naturalne. Nikt nie mógł pozwolić
sobie na wpadkę. Wielki Imperator nie mógł także wyczuć
podstępu. Pod żadnym pozorem nie odkryć ich małej mistyfikacji –
i to właśnie Lilith w tym głowa żeby to załatwić. Nikt nie
wątpił w rudowłosą, ale ciążyła na niej wielka
odpowiedzialność.
Odprawiane
były ostatnie rytuały. Wyznawczynie Ciemności modliły się do
swej bogini, aby ta miała w opiece rudowłosą Lilith, która lada
dzień miała wyruszyć jako karta przetargowa w zamian za Ora. Nikt
nie przeszkadzał tym kobietom, wszystkie zebrały się tak jak
wcześniej, mimo iż święto ich patronki minęło już jakiś czas
temu. Zdarzenia, które miały miejsce były niezwykłe. Po raz
kolejne owiane tajemnicą, związane ze składaniem ofiar – być
może z ludzi. Krążyły tylko plotki. A osoby rozpowiadające je
często ginęły w dziwnych okolicznościach, często podczas święta
bogini Aks.
Nieco
zmęczona rudowłosa szła korytarzem zamku. Miała już wszystko
przygotowane. Wystarczyło teraz tylko udać się na spoczynek. Ale
oczywiście znowu musiało coś pójść nie tak. Nie tak w postaci
natrętnego demona, którzy wyszedł jej naprzeciw.
- Znowu
ty... - westchnęła ciężko, demon zareagował na to jedynie
szerokim uśmiechem. Nie zniechęcił się, ani trochę.
- Mi
również miło cię widzieć, Lilith. Widzę, że jesteś zmęczona
– zaczął spokojnie i wystawił w jej kierunku swoje ramię,
oferując jej swoje towarzystwo na ten wieczór, albo przynajmniej w
drodze do jej prywatnych komnat. - Pozwolisz, że cię odprowadzę?
Nie mogę pozostawić damy w opresji, to nie przystoi!
- Nie
czaruj już. Znowu wpadłeś na jakiś genialny pomysł i chciałeś
mi go przedstawić?
- Skąd,
moja droga. Myślę, że tego wieczoru przyda ci się towarzystwo.
Dobrze wiem, że jestem jedną z ostatnich osób które chciałabyś
widzieć – Lilith nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wpłynął
na jej twarz. - Ale może jednak? W porównaniu do tego z kim
będziesz przebywać w najbliższym czasie wydaje mi się, że moja
obecność nie jest jednak taka najgorsza.
- Powiedzmy,
że tak. - rudowłosa wzruszyła bezradnie ramionami.
- Więc
co powiesz na kieliszek wina w moim towarzystwie?
- Jeśli
masz czerwone...
- Specjalnie
dla ciebie. - przerwał jej, zapraszając gestem dłoni do swojej
komnaty. Lilith zaśmiała się dźwięcznie, wieczór, a później
noc zapowiadały się naprawdę interesująco.
Bestia
zza Gór nie zasnęła ani na moment. Wychylała się coraz bardziej,
czekając aż obserwowane przez nią istoty popełnią błąd.
Poczynała sobie coraz bardziej pewnie, wychylała się mocniej, aby
potem znowu zaszyć się w swojej bezpiecznej kryjówce. Ślepia
bestii spoglądały na to wszystko jakby z boku. Z jednej strony
obserwowała Rosiela i Lilith spędzających przyjemne chwile w łożu,
śpiącego spokojnie Amira, poddenerwowanych kadetów, którzy uczyli
się na zaliczenie, Wyznawczyniom Ciemności pochłoniętych modłami.
Z drugiej strony Wielkiego Imperatora, który już planował jak
zajmie się obiecaną przez Amira pięknością, katowanych ludzi w
lochach, aż w końcu śpiącego na twardej pryczy Wybrańca. Ora.
Syna zamordowanego imperatora.
Bestia
zachichotała cicho, a mgła znów zaczęła malowniczo otaczać
Dolinę Cieni. Pochłaniała powoli wszystko na swojej drodze. Nie
była wilgotna, tylko gęsta. Dziwnie gęsta, wzbudzała niepokój.
Jednak teraz nie było już czasu na wycofanie się. Czerwonooki
stwór zatarł ręce. Właściwa zabawa dopiero rozpoczynała się. A
wszystko wskazywało na to, że tym razem Matka i Kochanka Magia nie
będzie mogła pomóc.
Bestia
była zbyt pewna siebie. Już kiedyś ją to zgubiło.
Istniała
nadzieja, że będzie tak również i tym razem.
Bogowie
byli tego pewni.
A
jeśli oni tak twierdzili, tak musiało być.
Mogę Was tylko przeprosić. Wracam po niemal trzech tygodniach nieobecności z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że ten jest równie dobry (a nawet lepszy!) niż poprzednie. Jak widać wszystko idzie do przodu, a już niedługo przekonamy się jak to wszystko potoczy się dalej. Tak jak zwykle dziękuję za komentarze, zachęcam do dzielenia się swoją opinią. Postaram się też nie robić takich przerw między dodaniami rozdziałów, jednak tym razem nawet Asmodeusz nie dopieszczał mnie przez dość długi okres swoją obecnością.